Górnik kontynuuje zwycięski marsz, przebudzenie Lechii – podsumowanie 4. kolejki Ekstraklasy

Potrzebujesz ok. 10 min. aby przeczytać ten wpis

Zakończył się kolejny weekend z PKO BP Ekstraklasą. Na brak pięknych bramek oraz trzymających w napięciu spektakli – podobnie jak w ubiegłym tygodniu – nie można było narzekać. Wysoką dyspozycję potwierdził lider z Zabrza, który pokonał mistrza Polski na jego terenie, natomiast losy Derbów Poznania rozstrzygnął gol z rzutu karnego w doliczonym czasie gry. Wiele działo się także w konfrontacjach z udziałem drużyn z dolnych rejonów tabeli. Zapraszamy na cotygodniowe podsumowanie wydarzeń na krajowych boiskach.

Druga kolejka z rzędu rozpoczęła się meczem Podbeskidzia – tym razem podopieczni Krzysztofa Bredego podejmowali na własnym boisku Raków Częstochowa. Popularni „Górale” zanotowali świetny start, bowiem już w 13. minucie Tomasz Nowak otworzył wynik spotkania kapitalnym uderzeniem zza pola karnego. 34-letni pomocnik nie dał szans Jakubowi Szumskiemu i gospodarze mogli cieszyć się z prowadzenia. Ich radość nie trwała jednak długo, wszak już kilka minut później futbolówkę ręką we własnym polu karnym zagrał Kacper Gach. Po analizie systemu VAR arbiter Damian Sylwestrzak wskazał na „jedenastkę”, która została pewnie zamieniona na wyrównującą bramkę przez Petra Schwarza. Na nic zdał się fakt, że Martin Polaček wyczuł intencję egzekutora – uderzenie było na tyle mocne, że golkiper gospodarzy musiał skapitulować. Zawodnicy prowadzeni przez Marka Papszpuna poczuli krew i przed przerwą jeszcze trzykrotnie zdołali pokonać bramkarza Podbeskidzia. Najpierw po świetnym, przeszywającym linię obrony podaniu Frana Tudora trafił Marcin Cebula, następnie prowadzenie podwyższył ponownie z rzutu karnego Petr Schwarz, a wynik na 4:1 ustalił już w doliczonym czasie gry Vladislav Gutkovskis, strzałem – a jakżeby inaczej – z jedenastu metrów.

W drugiej odsłonie kibice przy Rychlińskiego nie oglądali już choćby jednej bramki i w ten sposób Raków dzięki trzem rzutom karnym rozprawił się z beniaminkiem na jego boisku. Dla Czerwono-Niebieskich okazałe zwycięstwo oznacza awans na drugą pozycję w tabeli. Dziewięć punktów po czterech kolejkach to wymarzony wynik dla drużyny aspirującej do znalezienia się w pierwszej ósemce. W zupełnie innych nastrojach znajdują się natomiast ich rywale – Podbeskidzie wciąż czeka na pierwsze w obecnym sezonie ligowym zwycięstwo. Do tej pory ekipa spod Klimczoka uzbierała raptem dwa punkty i wydaje się być jednym z głównych kandydatów do spadku.

Nie mniej ciekawy okazał się drugi piątkowy pojedynek, w którym naprzeciw siebie stanęły Wisła Kraków i Wisła Płock. Przed tym spotkaniem ciężko było o wskazanie jednoznacznego faworyta – oba zespoły miały na koncie po tyle samo „oczek” i nic nie wskazywało na to, że któryś z nich wyraźnie przejmie inicjatywę. Popularni Nafciarze mieli jednak inne plany. Strzelanie rozpoczął już w 8. minucie Alan Uryga, który po dalekim wyrzucie z autu Damiana Zbozienia wyskoczył najwyżej w polu karnym rywala i precyzyjnym uderzeniem głową skierował piłkę do siatki obok bezradnego Mateusza Lisa. Podopieczni Artura Skowronka nie potrafili odpowiednio zareagować na utratę bramki i kiedy wydawało się już, że do końca pierwszej połowy wynik nie ulegnie zmianie, kolejny cios wymierzyli gospodarze, a konkretnie zrobił to Damian Michalski. Wychowanek GKS-u Bełchatów najlepiej odnalazł się w zamieszaniu po rzucie rożnym i korzystając z błędu golkipera Białej Gwiazdy podwyższył prowadzenie.

Druga część rywalizacji to wciąż bezradni goście ze stolicy Małopolski, którzy co prawda dłużej utrzymywali się przy piłce, ale niewiele z tego faktu wynikało. W 71. minucie wynik meczu ustalił Damian Rasak, strzelając swoją pierwszą bramkę w Ekstraklasie. Klub z Płocka odniósł zaskakująco pewne zwycięstwo, zaś ich rywalom na premierowy komplet punktów przyjdzie poczekać przynajmniej do następnej kolejki.

Sobotnie zmagania zainaugurowało starcie pomiędzy przeżywającą ostatnio trudne chwile Lechią Gdańsk a Stalą Mielec. Mało kto przypuszczał, że właśnie tą konfrontację będzie można określić mianem hitu kolejki. Podobnie jak w przypadku piątkowych pojedynków, na pierwsze trafienie nie trzeba było długo czekać – w 4. minucie prowadzenie zapewnił miejscowym świętujący tego dnia 36. urodziny Flavio Paixao, który wygrał pojedynek z obrońcą i strzałem głową z pięciu metrów pokonał Rafała Strączka. Pomimo utraty gola, beniaminek z Podkarpacia nie zamierzał odpuścić. Podopieczni Dariusza Skrzypczaka do wyrównania doprowadzili w 23. minucie, kiedy to kapitalnym uderzeniem z okolic pola karnego, po rzucie rożnym bitym przez Macieja Domańskiego, popisał się Krystian Getinger. Tuż przed przerwą goście cieszyli się już z prowadzenia – piłkę z narożnika boiska ponownie wrzucał Domański, natomiast do siatki skierował ją Mateusz Mak. Gdańszczanie zareagowali natychmiastowo i w drugiej minucie doliczonego czasu gry znów mieliśmy remis. Futbolówka odbita od jednego z obrońców Stali spadła wprost pod nogi Conrado, który uderzeniem niemalże w samo okienko bramki nie dał szans golkiperowi przyjezdnych.

Bramka zdobyta w samej końcówce pierwszej połowy najwyraźniej pomogła piłkarzom prowadzonym przez Piotra Stokowca złapać wiatr w żagle, bowiem po przerwie trafiali już tylko oni. W 71. minucie arbiter podyktował rzut karny – tym razem Domański „popisał się” nie asystą, lecz przewinieniem we własnym polu karnym na Haydarym. Do ustawionej na jedenastym metrze piłki podszedł oczywiście nie kto inny, jak strzelec pierwszego gola i pewnym uderzeniem pokonał Strączka. Oba trafienia Portugalczyka były jego premierowymi w bieżącym sezonie Ekstraklasy. Jeśli Biało-Niebiescy mieli jeszcze nadzieję na uzyskanie korzystnego rezultatu, to złudzeń pozbawił ich tuż przed końcem regulaminowego czasu gry Michał Nalepa. 25-latek wpisał się na listę strzelców uderzeniem głową po kornerze. Dzięki sobotniemu zwycięstwu Lechia przerwała serię dwóch porażek z rzędu. Gdańszczanie w końcu zagrali na miarę oczekiwań, oddając aż 28 strzałów na przestrzeni całego spotkania. Stal może natomiast mówić o sporym pechu, bowiem na niełatwym terenie również zaprezentowała się z niezłej strony.

Tego samego dnia Pogoń Szczecin podejmowała Śląsk Wrocław. Oba zespoły stworzyły sobie wiele okazji bramkowych, jednak żaden z piłkarzy nie potrafił postawić przysłowiowej kropki nad „i”. Na pierwszego gola fani zgromadzeni na Stadionie Miejskim im. Floriana Krygiera musieli czekać aż do 89. minuty. Matúš Putnocký nieprzepisowo zatrzymał w polu karnym Kamila Drygasa i arbiter wskazał na wapno. Dzięki temu Michał Kucharczyk mógł zdobyć swoją pierwszą bramkę od powrotu do Ekstraklasy. Do końca spotkania wynik nie uległ już zmianie i gospodarze po raz drugi w bieżącym sezonie sięgnęli po pełną pulę.

W minionej serii gier oczy wielu sympatyków krajowego futbolu w wydaniu ligowym z pewnością skierowane były na stadion przy ul. Łazienkowskiej 3, gdzie Wojskowi podejmowali dotychczasową rewelację rozgrywek – Górnika Zabrze. Oczekiwania wobec obu zespołów przed tym meczem były naprawdę spore. Jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości, czy podopieczni Marcina Brosza zasłużenie znajdują się na szczycie tabeli, szybko zostały one rozwiane. Już w 4. minucie piłkę do siatki po podaniu Bartosza Nowaka skierował Alex Sobczyk. Dla Austriaka było to premierowe trafienie w Ekstraklasie. Niespełna kwadrans później nastąpiła zamiana ról – tym razem to Sobczyk wyłożył piłkę starszemu koledze, a ten z bliska nie miał większych problemów z pokonaniem Artura Boruca. Warszawiacy znaleźli się w nie lada opałach i jak najszybciej starali się odpowiedzieć na dwa ciosy wymierzone przez zespół z Górnego Śląska. Na drodze stanął im jednak doskonale dysponowany tamtego wieczoru Martin Chudy. Skupieni na defensywie zabrzanie spokojnie dowieźli dwubramkowe prowadzenie do przerwy.

Tuż po rozpoczęciu drugiej połowy były golkiper Celtiku i Bournemouth po raz trzeci musiał wyciągać piłkę z siatki. Jesús Jiménez wpadł w pole karne gospodarzy i precyzyjnym uderzeniem nie dał szans 65-krotnemu reprezentantowi Polski. Piłkarzom prowadzonym przez Aleksandara Vukovicia udało się dojść do głosu dopiero w 60. minucie rywalizacji. Kapitalną akcją popisał się Paweł Wszołek, który pomknął prawym skrzydłem i wycofał piłkę do Bartosza Slisza, a 21-letni pomocnik wykończył ją precyzyjnym strzałem. Legioniści przejęli inicjatywę i coraz częściej gościli w okolicach pola karnego rywala, ale do końca spotkania nie potrafili przełożyć optycznej przewagi na zdobycie choćby kontaktowego gola. W związku z przeciętną formą obecnego mistrza Polski – zarówno na krajowym podwórku, jak i w europejskich pucharach – przyszłość trenera Vukovicia stoi pod dużym znakiem zapytania. Tymczasem Górnik po czterech rozegranych kolejkach ma na koncie komplet punktów i nic nie wskazuje na to, by Brosz i jego ekipa mieli zamiar w najbliższym czasie się zatrzymać.

Niedziela rozpoczęła się od wyrównanego pojedynku, w którym Zagłębie Lubin zremisowało ostatecznie na własnym boisku z Cracovią. Pierwsza połowa przebiegała w dosyć spokojnym tempie, a jakiekolwiek poważne zagrożenie pod obiema bramkami nastąpiło dopiero po przerwie. Wynik otworzył Rivalidnho, który kapitalnym szczupakiem skierował do siatki piłkę dośrodkowaną na długi słupek przez Marcosa Álvareza. Tym samym syn legendy brazylijskiego futbolu – Rivaldo – zanotował swojego pierwszego gola w barwach Cracovii. Niespełna 20 minut później Miedziowi doprowadzili do remisu – Lorenco Šimić trafił głową po rzucie rożnym.

Choć każda z drużyn do samego końca dążyła do zdobycia zwycięskiego gola, zarówno gospodarzom, jak i podopiecznym Michała Probierza owa sztuka się nie udała, zatem oba zespoły musiały zadowolić się podziałem punktów. Zagłębie w czterech dotychczasowych kolejkach uzbierało siedem oczek, a Cracovia, która zaczynała sezon z ujemnym dorobkiem, w końcu może zapisać na swoim koncie pierwszy punkcik na plusie.

Na koniec weekendowych zmagan w Ekstraklasie rozegrano długo wyczekiwane Derby Poznania – Lech gościł przy Bułgarskiej Wartę. Po bardzo udanym meczu w europejskich pucharach z Hammarby, kibice Kolejorza spodziewali się, że ich pupile przełożą dobrą dyspozycję również na rozgrywki ligowe i odniosą premierowe zwycięstwo. Bitwa o prymat w stolicy Wielkopolski przebiegała jednak w letniej atmosferze. Podopieczni Dariusza Żurawia przez większość czasu zdecydowanie zawodzili, a rywal zza miedzy dotrzymywał im kroku, co przełożyło się na bardzo niskie tempo i niemalże brak dogodnych okazji. Pierwsze i zarazem jedyne trafienie to gol z rzutu karnego Jakuba Modera w doliczonym czasie gry. Lech zdobył więc upragniony komplet punktów, ale styl gry wciąż pozostawia wiele do życzenia i może niepokoić zarówno trenera, jak i sympatyków poznańskiego klubu. Z kolei Warta już od trzech spotkań nie potrafi znaleźć drogi do bramki rywala i przy takiej postawie grozi jej szybkie opuszczenie krajowej elity.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*