Górnik w końcu zatrzymany, długo wyczekiwane zwycięstwo Warty – podsumowanie 5. kolejki Ekstraklasy

Potrzebujesz ok. 8 min. aby przeczytać ten wpis

Ze względu na przełożenie niedzielnych spotkań, weekend z PKO BP Ekstraklasą wyjątkowo zakończył się już w sobotę. Na przestrzeni dwóch dni rozegrano tylko pięć meczów, w których byliśmy świadkami kilku niespodzianek. Zwycięski marsz faworyzowanego Górnika Zabrze został przerwany przez znajdują się wciąż w kryzysie Białą Gwiazdę, natomiast poznańska Warta sięgnęła po pierwszy komplet punktów w Ekstraklasie od przeszło 25 lat. Zapraszamy na cotygodniowe podsumowanie wydarzeń z polskich boisk.

Ćwierć wieku – aż tyle czekali kibice Warty Poznań na zwycięstwo swojego ukochanego klubu w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce. Mało kto spodziewał się jednak, że nastąpi ono już w konfrontacji z Wisłą Płock, która po wysokiej wygranej nad imienniczką z Krakowa wydawała się być na fali wznoszącej. Jako że regularność jest największym wrogiem ekipy prowadzonej przez Radosława Sobolewskiego, beniaminek wcale nie stał na straconej pozycji. Aby sięgnąć po komplet punktów, piłkarze ze stolicy Wielkopolski musieli poprawić grę w ofensywie – w czterech pierwszych kolejkach bieżącego sezonu Zielonym ani razu nie udało się bowiem znaleźć drogi do bramki rywali.

Każda seria kiedyś się kończy, a w przypadku Warty stało się to dokładnie w 29. minucie spotkania rozgrywanego w Płocku. Aleks Ławniczak pokonał golkipera Nafciarzy i Warta po raz pierwszy mogła cieszyć się z prowadzenia. W drugiej połowie ekipa Piotra Tworka podwyższyła prowadzenie za sprawą kapitana Bartosza Kieliby. Co prawda Wisła zdołała jeszcze zdobyć bramkę kontaktową, ale szans na korzystny rezultat pozbawił gospodarzy Łukasz Trałka, który jak za najlepszych lat przymierzył z dystansu w końcówce rywalizacji. 36-letni pomocnik był niekwestionowanym bohaterem meczu – poza piękną bramką zanotował również dwie asysty i przez pełne 90 minut po profesorsku dyrygował drugą linią swojego zespołu.

Warta Poznań po 25 latach posuchy w końcu zgarnęła trzy punkty na najwyższym szczeblu, notując nie jedno czy dwa, ale od razu trzy trafienia. Dzięki temu przynajmniej do przyszłego tygodnia opuszcza strefę spadkową. Warciarze mają za sobą naprawdę solidne zawody, co pozwala im z umiarkowanym optymizmem patrzeć w przyszłość. Jeśli tylko Trałka i spółka utrzymają zaprezentowaną ostatnio dyspozycję, mają spore szanse na to, by w przyszłym sezonie dalej występować na boiskach Ekstraklasy.

Tego samego dnia w Zabrzu miejscowy Górnik podejmował przeżywającą ostatnio ciężkie chwile Wisłę Kraków. Piłkarze prowadzeni przez Artura Skowronka w czterech kolejkach zdobyli zaledwie 2 „oczka”, w dodatku za sprawą dwóch remisów. Biała Gwiazda przed piątkowym starciem wciąż czekała zatem na pierwsze zwycięstwo w obecnych rozgrywkach. Tymczasem ich rywale zanotowali fantastyczny start sezonu i do tego weekendu mogli pochwalić się kompletem punktów. Świetnie prezentował się także bilans bramkowy Trójkolorowych – 12 zdobytych goli i zaledwie trzy stracone. Nic więc dziwnego, że zdecydowana większość ekspertów przed meczem spisywała Wisłę na straty.

Tymczasem gościom udało się nieco utrzeć nosa adwersarzom. Wiślacy przez dużą część spotkania grali jak równy z równym przeciwko wyżej notowanemu przeciwnikowi. Ich wyczyn jest tym bardziej godny uwagi, że musieli radzić sobie bez Jakuba Błaszczykowskiego czy Aleksandra Buksy. Wbrew pozorom, złego słowa nie można powiedzieć również o drużynie Marcina Brosza, który stał się ostatnio rekordzistą, jeśli chodzi o długość pracy w Górniku Zabrze. Faworyt nieco bardziej przycisnął krakowian dopiero w drugiej odsłonie, ale ostatecznie żaden gol nie padł. Bezbramkowy remis oznacza, że dotychczasowy lider pozostaje na szczycie tabeli, zaś Wisła zgarnia cenny punkcik zdobyty na niezmiernie trudnym terenie.

Sobotnie zmagania rozpoczęły się od pojedynku pomiędzy Cracovią a Rakowem Częstochowa. Podopieczni Michała Probierza po serii trzech kolejnych remisów znaleźli się w strefie spadkowej. Niska pozycja w ligowej tabeli nie była jednak do końca ich winą, bowiem do sezonu 2020/21 przystępowali z pięcioma punktami na minusie. W znacznie innym położeniu znajdował się natomiast Raków, który w sobotnim meczu stanął przed szansą na czwarte zwycięstwo z rzędu. Kibiców Pasów optymizmem mógł napawać dotychczasowy bilans ich ulubieńców przeciwko Czerwono-Niebieskim. Krakowianie triumfowali we wszystkich ligowych konfrontacjach pomiędzy tymi zespołami, w każdym z nich strzelając po 3 gole.

Optymizm ów zniknął już po pierwszym kwadransie gry, podczas którego zawodnicy prowadzeni przez Marka Papszuna zaaplikowali zdobywcy Pucharu Polski dwie bramki. Warto wyróżnić przede wszystkim kapitalne trafienie Davida Tijanića, który przymierzył z dystansu w samo okienko bramki strzeżonej przez Karola Niemczyckiego. 23-latek chwilę wcześniej zanotował też asystę i był absolutnie kluczowym piłkarzem swojego zespołu w pierwszym kwadransie. Cracovia dość szybko pozbierała się po dwóch szybkich ciosach i chwilę później zdobyła gola kontaktowego. W drugiej połowie ekipie ze stolicy Małopolski udało się nawet przejąć kontrolę nad meczem, zaś Raków skupił się przede wszystkim na destrukcji. Kiedy wydawało się już, że częstochowianie po raz kolejny sięgną po komplet punktów, w doliczonym czasie gry wybawcą Cracovii okazał się Ivan Fiolić, który uchronił swoją drużynę przed porażką uderzeniem z kilkunastu metrów. Dramaturgii całej sytuacji dodał fakt, iż arbiter Piotr Lasyk uznał trafienie dopiero po konsultacji z systemem VAR, do końca trzymając piłkarzy i kibiców w niepewności.

Rakowowi nie udało się zatem podtrzymać imponującego bilansu z ostatnich tygodni, ale remis nie wpłynął na jego pozycję wicelidera. Nieco mniej chwalebną serię kontynuuje natomiast Cracovia, dla której był to czwarty podział punktów z rzędu! Ostatnia taka sytuacja miała miejsce na przełomie 2011 i 2012 roku.

Na Stadionie Energa Gdańsk wracająca na właściwe tory Lechia mierzyła się Podbeskidziem, które w nie najlepszym stylu wróciło do krajowej elity. Faworyt mógł być tylko jeden, wszak podopieczni Krzysztofa Bredego nie odnieśli jeszcze zwycięstwa, a dodatkowo dysponują najgorszą defensywą w całej lidze. I rzeczywiście, miejscowi nie pozostawili Góralom najmniejszych złudzeń. Goście od samego początku cofnęli się bardzo głęboko, co szybko okazało się dla nich zgubne. Już do przerwy Lechia zaaplikowała rywalowi trzy bramki, a na pierwszy plan po raz kolejny wysunął się Flávio Paixão. Portugalczyk zostawił na boisku mnóstwo zdrowia i do dwóch trafień dorzucił tytaniczną pracę na całej szerokości boiska. W doliczonym czasie bezradnego beniaminka dobił jeszcze Łukasz Zwoliński, ustalając wynik tego jednostronnego pojedynku na 4:0.

Piotr Stokowiec może być wreszcie ukontentowany z występów swojej drużyny. Lechia drugi raz z rzędu zdobyła cztery bramki, a w starciu z Podbeskidziem poprawiła grę obronną i nie dała sobie wbić ani jednej. Sytuacja ekipy spod Klimczoka zdaje się zatem wymykać spod kontroli. Problemy z kreowaniem sytuacji i aż 16 straconych goli w zaledwie pięciu kolejkach nie wróżą najlepiej na przyszłość.

Weekendowe zmagania zakończyła potyczka Jagiellonii Białystok z Zagłębiem Lubin. Przed pierwszym gwizdkiem sędziego Wojciecha Mycia nieznacznie wyżej w tabeli plasowała się „Jaga”. Co prawda ekipa Bogdana Zająca nie wygrała jeszcze na własnym stadionie w trwających rozgrywkach, ale dobra postawa na wyjazdach pozwalała wierzyć, że w końcu i w roli gospodarza białostoczanie zaprezentują się na miarę oczekiwań. Z kolei Miedziowi w formie to zespół mogący walczyć o najwyższe cele w Ekstraklasie. Problem w tym, że ostatnio tej formy nieco im brakowało – dwa poprzednie spotkania Zagłębia przed meczem w Białymstoku zakończyły się porażką i remisem. Szkoleniowiec Dumy Podlasia był jednak świadom klasy rywala, dlatego z respektem wypowiadał się na jego temat na przedmeczowej konferencji prasowej.

Widowisko przy ul. Słonecznej 1 nie zachwyciło. Poza krótkim fragmentem piłkarze prowadzeni przez Martina Ševelę kontrolowali boiskowe wydarzenia, podczas gdy Jagiellonia sprawiała wrażenie całkowicie bezradnej. Kluczem do zwycięstwa okazał się dobrze rozegrany rzut rożny przez Filipa Starzyńskiego, po którym do siatki trafił Lorenco Simić. Dzięki trzem punktom wywiezionym z Białegostoku Zagłębie przeskoczyło w tabeli popularne „Pszczółki”, wracając na zwycięską ścieżkę. Mecze domowe nadal spędzają zatem sen z powiek sympatykom klubu z Podlasia – w 2020 roku ich ulubieńcy tylko dwa razy potrafili wygrać w roli gospodarza!

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*