Legia wraca na zwycięskie tory, spektakularne widowisko we Wrocławiu – podsumowanie 3. kolejki Ekstraklasy

Potrzebujesz ok. 7 min. aby przeczytać ten wpis

Za nami już niemal wszystkie spotkania rozgrywane w ramach 3. kolejki PKO BP Ekstraklasy, w której nie zabrakło pięknych bramek i ciekawych rozstrzygnięć. Kto wywiązał się z roli faworyta, a kto tym razem zawiódł?

Ligowe granie po reprezentacyjnej przerwie zaczęło się w piątkowy wieczór, kiedy to Jagiellonia podejmowała na własnym boisku Podbeskidzie. Pomimo że większe szanse na triumf dawano zespołowi gospodarzy, podopieczni Krzysztofa Brede zrobili wiele, aby odnieść pierwsze w trwającym sezonie zwycięstwo. Już w 18. minucie spotkania Kamil Biliński z zimną krwią pokonał w pojedynku sam na sam Pāvelsa Šteinborsa. Przed przerwą trafił jeszcze Michał Rzuchowski i piłkarze beniaminka schodzili do szatni z dwubramkową zaliczką. Jagiellonia nie zamierzała jednak odpuścić. Cztery minuty po rozpoczęciu drugiej połowy bramkę kontaktową zdobył Jakov Puljić, który popisał się spektakularną główką, a chwilę później do wyrównania doprowadził Jesús Imaz. Wydawało się, że gospodarze będą w stanie ostatecznie sięgnąć po pełną pulę, ale do końcowego gwizdka wynik nie uległ już zmianie.

Emocji zabrakło natomiast w Płocku, gdzie tamtejsza Wisła mierzyła się z Legią Warszawa. Obecny mistrz Polski wyszedł na prowadzenie w 30. minucie za sprawą Tomáša Pekharta i nie oddał go aż do końca spotkania. Sam mecz w wykonaniu legionistów pozostawił jednak wiele do życzenia i trudno przypuszczać, by trener Aleksandar Vuković był w pełni ukontentowany z postawy swojej drużyny przeciwko niżej notowanemu rywalowi.

Sobotnie zmagania zainaugurował niezwykle zacięty pojedynek Cracovii ze Stalą Mielec. Wszystko, co najciekawsze, miało miejsce po 80. minucie rywalizacji na stadionie przy ul. Kałuży. Najpierw dla ekipy gości trafił Paweł Tomczyk, który świetnie zachował się w polu karnym. Chwilę później Biało-Niebiescy mogli mówić już jednak o sporym pechu, bowiem fatalnej kontuzji doznał ich podstawowy golkiper – Rafał Strączek. Udzielenie pomocy 21-letniemu bramkarzowi zajęło około dziesięciu minut, w związku z czym spotkanie zdecydowanie się przedłużyło.

Gdy wydawało się już, że beniaminek z Podkarpacia zgarnie pierwszy w tym sezonie komplet punktów, w 11. minucie doliczonego czasu gry bramkę na wagę remisu zdobył Dawid Szymanowicz. Mimo to ostatnie słowo w Krakowie mogło należeć do podopiecznych Dariusza Skrzypczaka. Arbiter podyktował rzut wolny tuż przed polem karnym, a Maciej Domański trafił w słupek. Piłkarze prowadzeni przez Michała Probierza ponownie uciekli katu spod topora. Dzięki cennemu remisowi Cracovia w końcu nie znajduje się w tabeli na minusie (startowała z 5 ujemnymi punktami – przyp. red.), natomiast Stal wciąż musi poczekać na swoje premierowe zwycięstwo na najwyższym szczeblu rozgrywek.

Prawdziwym rarytasem dla sympatyków naszej ligi okazał się za to rollercoaster w wykonaniu Śląska Wrocław i Lecha Poznań. Strzelanie rozpoczęło się już w 7. minucie gry, kiedy to po ładnej akcji bramkę zdobył Mikael Ishak. Piłkarze Śląska nie spuścili głów i już pięć minut później doprowadzili do wyrównania. Z rzutu rożnego trafił niezawodny w grze głową Piotr Celeban, strzelając swoją 36 bramkę w Ekstraklasie. Tym samym doświadczony stoper stał się najskuteczniejszym obrońcą w historii tych rozgrywek.

Nieco ponad 120 sekund później Wrocławianie objęli już prowadzenie – piłkę do siatki z najbliższej odległości wbił młody Mathieu Scalet. Arbiter Piotr Lasyk początkowo nie uznał trafienia, jednak po konsultacji z systemem VAR zmuszony był zmienić swoją decyzję i 23-letni zawodnik mógł cieszyć się z pierwszego gola zdobytego w polskiej elicie. Pomimo trudnej sytuacji Kolejorz nie zamierzał zmieniać swojego ofensywnego nastawienia, czego efektem była szybka wymiana podań, po której strzałem z woleja bramkę zdobył Dani Ramírez. Poznaniacy poczuli krew i cztery minuty później drugi raz w tym spotkaniu na listę strzelców wpisał się Ishak. Szwedzki napastnik, który od początku sezonu imponuje skutecznością, ma już na koncie cztery bramki.

Do przerwy wynik starcia w stolicy Dolnego Śląska nie uległ już zmianie i w lepszych humorach schodzili na przerwę podopieczni Dariusza Żurawia. Ich radość nie trwała jednak długo – na samym początku drugiej odsłony Lubambo Musonda został sfaulowany w polu karnym przez Tymoteusza Puchacza i sędzia wskazał na „wapno”. Jedenastkę zamienił na gola doświadczony Robert Pich. W końcówce przed szansą na hat-tricka i zapewnienie swojemu zespołowi wygranej stanął jeszcze Ishak, ale po jego strzale piłka jedynie obiła poprzeczkę. Podział punktów na pewno nie cieszy żadnej z ekip, ale zdecydowanie gorzej wpływa na sytuację Lecha, który wbrew przedsezonowym oczekiwaniom nie prezentuje optymalnej formy i w dalszym ciągu nie potrafi odnieść zwycięstwa.

Niedziela rozpoczęła się kolejnym emocjonującym spotkaniem – naprzeciw sobie stanęły Pogoń Szczecin i Wisła Kraków. Na pierwszą bramkę nie trzeba było długo czekać – po dośrodkowaniu z rzutu wolnego w 3. minucie futbolówkę na klatkę piersiową przyjął Jean Carlos i popisał się fenomenalnym strzałem z woleja. Pięć minut później doszło do wielkiego zamieszania w polu karnym krakowskiej Wisły, po którym piłka odbiła się od Lukasa Klemenza i zatrzepotała w siatce. Dalsza część pierwszej połowy przebiegała już w nieco spokojniejszym tempie i w ten sposób obie drużyny zakończyły ją remisem 1:1. Po zmianie stron ponownie na prowadzenie wyszła Biała Gwiazda. Chuca otrzymał świetne podanie w pole karne i uderzeniem z pierwszej piłki pokonał bezradnego Dante Stipicę. Wiele można w tej sytuacji zarzucić defensorom Pogoni, gdyż Hiszpan pozostał w tej sytuacji kompletnie niekryty. Wszystko wskazywało na to, że korzystny dla gości rezultat meczu utrzyma się do samego końca i piłkarze Artura Skowronka będą mogli świętować swoje pierwsze zwycięstwo w bieżącym sezonie. Nic bardziej mylnego – w ostatniej minucie do dośrodkowania z rzutu rożnego najwyżej w polu karnym wyskoczył Konstantinos Triantafyllopoulos i strzałem głową zapewnił swojej drużynie jeden punkt.


https://www.facebook.com/PogonSA/posts/3351668484923389

Ostatni weekendowy mecz Ekstraklasy to starcie pomiędzy przeżywającym świetny moment Górnikiem Zabrze, a nieco zawodzącą do tej pory Lechią Gdańsk. Od samego początku gospodarze nie pozostawili wątpliwości, który z zespołów znajduje się obecnie w lepszej dyspozycji. Na pierwsze trafienie przyszło jednak poczekać do 30. minuty, kiedy to arbiter Daniel Stefański wskazał na rzut karny po zagraniu ręką Rafała Pietrzaka. Do piłki podszedł niezawodny w tym sezonie Jesús Jiménez i nie dał szans na skuteczną interwencję Dušanowi Kuciakowi, notując swoją 4 bramkę w bieżących rozgrywkach. Przez dalszą część pierwszych 45 minut groźniejszy był Górnik, ale podopieczni Marcina Brosza nie zdołali podwyższyć prowadzenia. Co się odwlecze, to nie uciecze – w drugiej odsłonie Trójkolorowi byli już bardziej skuteczni i Bartosz Nowak wespół z Danielem Ściślakiem dobili rywala. Warto wyróżnić przede wszystkim trafienie 20-letniego ofensywnego pomocnika Zabrzan, dla którego był to debiutancki gol w Ekstraklasie.

Górnicy ani myślą się zatrzymywać i po trzech seriach gier mają na koncie komplet punktów, co oznacza, że przynajmniej do poniedziałkowego meczu Rakowa z Zagłębiem pozostaną na pierwszym miejscu w tabeli.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*