Piast w końcu zwycięski, rollercoaster w Poznaniu – podsumowanie weekendu w Ekstraklasie

Potrzebujesz ok. 6 min. aby przeczytać ten wpis

Za nami sześć weekendowych spotkań rozegranych w ramach 9. i 10. kolejki PKO BP Ekstraklasy. Na koniec tygodnia byliśmy świadkami emocjonujących pojedynków oraz pokaźnej liczby bramek. Dzięki trzem punktom zdobytym na stadionie przy ul. Kałuży Legia Warszawa znalazła się na upragnionej pozycji lidera, z kolei Piast Gliwice sięgnął po pierwsze w bieżących rozgrywkach zwycięstwo. Zapraszamy na podsumowanie najciekawszych wydarzeń na polskich boiskach.

Po dwutygodniowej przerwie reprezentacyjnej Ekstraklasa wróciła w świetnym stylu za sprawą kapitalnej batalii Lechii Gdańsk ze Śląskiem Wrocław. Zdecydowanie lepiej w spotkanie weszła ekipa przyjezdnych i to ona po 45 minutach schodziła do szatni z jednobramkową zaliczką. Druga odsłona przebiegała już jednak pod dyktando Biało-Zielonych, a prawdziwy kunszt zaprezentował Brazylijczyk Conrado. 23-letni skrzydłowy najpierw sam wyrównał stan rywalizacji, a następnie popisał się dwiema asystami niecodziennej urody. Śląsk zdołał w międzyczasie zdobyć drugiego gola, ale to nie wystarczyło, by Wojskowi wyjechali z Trójmiasta z choćby jednym punktem.

Dzięki zasłużonemu zwycięstwu piłkarze prowadzeni przez Piotra Stokowca wyprzedzili piątkowego rywala w tabeli, natomiast doświadczony szkoleniowiec mógł świętować swój 100. wygrany mecz na poziomie Ekstraklasy.

Ciekawie było również w Zabrzu, gdzie Piast Gliwice sięgnął po pierwsze zwycięstwo w tym sezonie! W pewnym momencie popularne Piastunki prowadziły z Górnikiem już dwiema bramkami, a na szczególne wyróżnienie zasługuje fenomenalne trafienie z woleja Sebastiana Milewskiego. Gospodarze potrafili odpowiedzieć później tylko jednym golem autorstwa Jesúsa Jiméneza. Hiszpan umieścił piłkę w siatce już po raz siódmy w trwających rozgrywkach. Pomimo przewagi miejscowych, ostatecznie mecz przy Roosevelta zakończył się korzystnie dla podopiecznych Waldemara Fornalika, którzy po 131 dniach przypomnieli sobie wreszcie, jak smakują trzy punkty w Ekstraklasie.

W ten sposób ekipa z Górnego Śląska powoli, aczkolwiek konsekwentnie zaczyna tracić miano rewelacji obecnego sezonu. To już trzecie spotkanie z rzędu, w którym piłkarze prowadzeni przez Marcina Brosza nie potrafią sięgnąć po komplet punktów. Piast pozostaje natomiast na ostatnim miejscu w tabeli, tym niemniej piątkowy triumf pozwala wierzyć, że mistrz Polski sprzed dwóch lat prędzej czy później odbije się od dna i zacznie grać na miarę potencjału.

Sobotnie zmagania rozpoczął pojedynek pomiędzy Zagłębiem Lubin a Stalą Mielec. Spotkanie zapowiadało się interesująco zwłaszcza z perspektywy sympatyków Biało-Niebieskich, bowiem w roli trenera gości debiutował Leszek Ojrzyński. Początkowo niewiele wskazywało na to, że będzie to debiut udany. Wręcz przeciwnie, po nieco ponad 30 minutach gry Miedziowi zyskali dwubramkowe prowadzenie i mogło się wydawać, że osiągnęli względny komfort. Tymczasem jeszcze przed przerwą beniaminkowi udało się zdobyć bramkę kontaktową, zaś na początku drugiej połowy genialnym uderzeniem z rzutu wolnego popisał się Petteri Forsell.

Leszek Ojrzyński zaczyna zatem swoją przygodę w Stali od jednego punktu zdobytego na trudnym terenie, co nieszczególnie poprawiło jednak trudną sytuację jego nowej drużyny w ligowej tabeli. Z kolei lubinianie zdecydowanie mają czego żałować, gdyż pomimo przewagi we wszystkich istotnych statystykach dali sobie wydrzeć zwycięstwo.

Nie tylko dla Piasta ostatnia kolejka stanowiła przełamanie. Warta Poznań po raz pierwszy w sezonie 2020/21 wygrała na własnym stadionie! Potyczka z Wisłą Kraków nie rozpoczęła się dla wielkopolskiego nowicjusza korzystnie – Biała Gwiazda zyskała prowadzenie już po niespełna 10 minutach od pierwszego gwizdka, a na domiar złego rzut karny przestrzelił później doświadczony Łukasz Trałka. Splot niefortunnych zdarzeń wcale nie zniechęcił jednak Zielonych. Były zawodnik ŁKS-u Jan Grzesik najpierw sam doprowadził do wyrównania, a niespełna kwadrans później zanotował asystę przy trafieniu, które okazało się tym na wagę kompletu punktów.

Zwycięstwo oznacza dla podopiecznych Piotra Tworka tymczasowy awans do pierwszej ósemki, który należy rozpatrywać w kategorii sporego sukcesu, zwłaszcza biorąc pod uwagę ostatnie problemy kadrowe Warty. Wiślacy zaś nie pierwszy i prawdopodobnie nie ostatni raz udowodnili, że ich dyspozycja w tym sezonie to wciąż wielka niewiadoma.

W niedzielę na stadionie przy Bułgarskiej doszło do piłkarskiego rollercoastera w wykonaniu piłkarzy Lecha oraz Rakowa Częstochowy. Oba zespoły dobrze weszły w spotkanie, ale bardziej konkretni okazali się podopieczni Marka Papszuna, którzy po nieco ponad dwóch kwadransach prowadzili 2:0. Swoje piąte trafienie w polskiej elicie zanotował znajdujący się ostatnimi czasy w fantastycznej dyspozycji Ivi López. Kolejorz odpowiedział bramką swojego najlepszego strzelca Mikaela Ishaka i do przerwy gospodarze przegrywali tylko jednym golem.

Niemal od razu po rozpoczęciu drugiej odsłony arbiter podyktował rzut karny dla Lecha, który na bramkę zamienił pewnym strzałem Jakub Moder. Chwilę później Duma Wielkopolski wyszła już na prowadzenie za sprawą pięknego uderzenia z dystansu Daniego Ramireza. Czerwono-Niebiescy usilnie starali się doprowadzić do wyrównania i ta sztuka udała im się w doliczonym czasie gry. Daniel Szelągowski po kapitalnym rajdzie przez pół boiska zapewnił swojej ekipie cenne „oczko”.

Pomimo remisu wyszarpanego w ostatniej chwili, ekipa Rakowa może czuć spory niedosyt – to Częstochowianie oddali bowiem więcej strzałów na bramkę i przy odrobinie szczęścia mogli cieszyć się z wygranej. Druga z rzędu strata punktów skutkuje jednak utratą fotela lidera. Podział punktów nie ma prawa satysfakcjonować również Dariusza Żurawia i jego piłkarzy, którzy w dalszym ciągu nie potrafią na stałe zameldować się w szerokiej czołówce.

Zdecydowanie najmniej emocji dostarczył niedzielny pojedynek Cracovii z Legią Warszawa. Najszerzej dyskutowanym fragmentem tego spotkania będzie z pewnością kontrowersyjne zagranie ręką w polu karnym Tomáša Pekharta, po którym arbiter Piotr Lasyk nie zdecydował się na podyktowanie „jedenastki”. Podopieczni Czesława Michniewicza ostatecznie uciekli spod topora i dzięki trafieniu Filipa Mladenovicia znaleźli się w końcu na czele stawki.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*