Na ten moment kibice Lecha Poznań czekali od pięciu lat – ich zespół w końcu wraca do fazy grupowej europejskich pucharów! Co więcej, Duma Wielkopolski dokonała tego w naprawdę imponującym stylu, przedstawiając polską piłkę na arenie międzynarodowej w zupełnie nowym świetle. W odmiennych nastrojach znajdują się natomiast sympatycy Legii Warszawa. Mistrz Polski zawiódł przy Łazienkowskiej i został zdeklasowany przez – jak się okazało – silniejszego rywala.
Jeszcze na długo przed pierwszym gwizdkiem sędziego było wiadomo, że to dla Lecha najważniejsze spotkanie od lat. Kolejorz udał się do Belgii, by zmierzyć się z Royal Charleroi – trzecim zespołem ostatniego sezonu Jupiler League. Powodem do lekkiego niepokoju w szeregach polskiej drużyny mogła być świetna forma rywala na swoim podwórku – w siedmiu dotychczas rozegranych kolejkach popularne „Zebry” nie zaznały jeszcze goryczy porażki, pierwsze punkty gubiąc dopiero w ubiegły weekend. Z kolei podopieczni Dariusza Żurawia w tym roku wyraźnie postawili sobie za punkt honoru awans do fazy grupowej LE i do tej pory odprawili z kwitkiem trzech kolejnych przeciwników, strzelając 11 bramek i nie tracąc przy tym żadnej.
Czy Lechowi Poznań uda się "odczarować Belgię"❓🧐 #CHALPO pic.twitter.com/EewBxSF7DJ
— BETFAN (@BETFANPL) October 1, 2020
Kolejorz powiększył swój efektowny bilans bramkowy w europejskich pucharach już w pierwszej połowie czwartkowego starcia za sprawą niezawodnego Daniego Ramíreza. Tuż przed przerwą świetnie z dystansu przymierzył jeszcze Tymoteusz Puchacz, notując swoje pierwsze trafienie w bieżącym sezonie i w ten sposób ekipa z Wielkopolski schodziła do szatni z dwubramkową zaliczką. Belgowie sprawiali wrażenie kompletnie bezradnych, a prowadzenie Lecha było równie zasłużone, co znów zaskakujące.
Gospodarze już 5 minut po wznowieniu gry stanęli przed szansą na gola z rzutu karnego, ale kapitalną interwencją popisał się Filip Bednarek. Co się odwlecze, to nie uciecze – Charleroi wyraźnie przebudziło się po przerwie, czego efektem był zdobyta chwilę później bramka kontaktowa. Prawdziwa gra nerwów rozpoczęła się jednak w okolicach 80. minuty, kiedy to Ľubomír Šatka został ukarany drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartką. Od tego czasu Lech skupił się przede wszystkim na uważnej grze obronnej i wyprowadzaniu szybkich kontrataków. Do samego końca ważyły się losy rywalizacji na Stade du Pays de Charleroi, ale ostatecznie Kolejorzowi udało się przełamać niemoc przeciwko zespołom z Belgii i zameldować w fazie grupowej Ligi Europy. Podopieczni Dariusza Żurawia w drugiej połowie wykazali się ogromną dojrzałością, nie pozostawiając najmniejszych wątpliwości, iż wywalczony awans nie jest dziełem przypadku.
MAMY FAZĘ GRUPOWĄ LIGI EUROPY! 💙🤍 pic.twitter.com/w43Wa950tV
— Lech Poznań (@LechPoznan) October 1, 2020
Legia podejmowała z kolei na własnym boisku Qarabağ FK. Zespół z Zakaukazia to w ostatnich latach etatowy przedstawiciel swojego kraju na arenie międzynarodowej, mający na koncie występy przeciwko uznanym markom, jak AS Roma czy Arsenal. W ostatnim czasie o rywalu Wojskowych głośniej było jednak w kontekście konfliktu zbrojnego pomiędzy Azerbejdżanem a Armenią. Zastanawiano się zatem, jak napięta sytuacja w kraju wpłynie na postawę piłkarzy prowadzonych przez Gurbana Gurbanova. Natomiast podopieczni Czesława Michniewicza – pomimo braku wybitnej formy – mieli ten przywilej, że mogli przystąpić do meczu w pełni skoncentrowani na aspektach sportowych.
🔥🔥🔥 Vako Gvilia o czwartkowym meczu z @FKQarabagh:
"To najważniejszy mecz. Zdajemy sobie z tego sprawę, doskonale to rozumiemy i bierzemy za to odpowiedzialność. Pokażemy swoją grę, każdy z nas musi walczyć za kolegów i pracować dla drużyny."
— Legia Warszawa (@LegiaWarszawa) September 29, 2020
O samym spotkaniu zarówno były selekcjoner reprezentacji Polski U21, jak i jego piłkarze będą chcieli jednak jak najszybciej zapomnieć. Rywal z Ağdam dał legionistom lekcję futbolu i po bezbramkowej pierwszej odsłonie, w drugiej nie miał już dla mistrza Polski litości, aplikując mu aż trzy bramki. Wojskowi mieli co prawda swoje sytuacje, ale to zdecydowanie za mało, aby myśleć choćby o remisie. Na przestrzeni 90 minut Qarabağ oddał aż dwukrotnie większą liczbę strzałów i długimi fragmentami wydawał się kontrolować boiskowe wydarzenia. Wniosek może być tylko jeden – „Polski Mourinho” będzie musiał wykazać się nie lada kunsztem, by przywrócić stołeczną drużynę na właściwe tory.