NBA Finals 2020: Koronacja Lakers odroczona. Miami Heat górą w piątym meczu!

Potrzebujesz ok. 3 min. aby przeczytać ten wpis

Sobotni pojedynek w AdventHealth Arena miał wszystko, czego fani najlepszego basketu na świecie oczekują od finałowej konfrontacji. Aż 16 zmian prowadzenia, fascynująca rywalizacja liderów obu zespołów oraz ważąca się do ostatniej akcji kwestia zwycięstwa – właśnie tak wyglądał piąty mecz NBA Finals 2020, który wbrew przewidywaniom nie wyłonił jeszcze nowego mistrza.

Przypieczętowanie siedemnastego tytułu mistrzowskiego w historii klubu z Miasta Aniołów miało być dla Jamesa i spółki formalnością. Okazało się jednak, że Jimmy Butler nie rzucał słów na wiatr zapowiadając, że Jeziorowcy muszą przygotować się na długą i twardą batalię, jeśli chcą wrócić na tron po dziesięcioletniej przerwie. Gwiazdor Heat stoczył minionej nocy pasjonujący bój z LeBronem, będący prawdziwą ozdobą finałowej potyczki, której losy rozstrzygnęły się w samej końcówce.

„Na tym polega piękno tej gry – okazja do konkurowania na najwyższym poziomie. Korzystasz z tych możliwości i żyjesz chwilą. Starasz się, aby Twoje akcje były pożyteczne dla drużyny po obu stronach parkietu i my dwaj próbowaliśmy to robić, aby nasze zespoły odniosły zwycięstwo. On (Butler – red.) był w stanie przeprowadzić dzisiejszego wieczoru jedną akcję więcej niż ja i triumfował” – tłumaczył szesnastokrotny uczestnik NBA All-Star Game.

Na przerwę koszykarze z Florydy schodzili z czteropunktową zaliczką, mimo że w drugiej kwarcie przewaga Żarów sięgnęła nawet 11 „oczek”. Szybko zniwelował ją rzutami dystansowymi rozgrywający popisowe spotkanie LBJ (w całym meczu 6 celnych trójek na 9 prób), aczkolwiek Butler nie pozostawał mu dłużny (triple-double). 31-letni Teksańczyk otrzymał tym razem znakomite wsparcie od Duncana Robinsona, dla którego 26 punktów to najlepszy dorobek w finałach NBA. Swoje dołożył też rezerwowy Kendrick Nunn (14 pkt, 4 zb. 3 as.)

Na początku decydującej ćwiartki podopieczni Erika Spoelstry wrócili wprawdzie do dwucyfrowego prowadzenia, ale niedługo później utracili je za sprawą piorunującej serii 17-3 na rzecz Lakers. Na linii rzutów wolnych często stawał wówczas Anthony Davis, odczuwający wciąż skutki urazu stawu skokowego z pierwszej części gry. W ostatnich kilkudziesięciu sekundach rywalizacja toczyła się już punkt za punkt, ale ostatnie słowo mogło należeć do graczy Franka Vogela. Najpierw zza łuku nie trafił jednak Danny Green, a ponowne posiadanie fatalnie zmarnował Markieff Morris, wyrzucając piłkę na aut.

Rezygnacja Heat z obrony strefowej przyniosła zatem pożądane efekty, choć fenomenalnego Jamesa znów nie udało się powstrzymać (40 pkt przy skuteczności na poziomie ponad 71%!). Zawodnicy Franka Vogela okazali się też zdecydowanie lepsi w punktach zdobywanych po kontratakach (25-4), ale czarne stroje na cześć nieodżałowanego Kobe’ego Bryanta przestały już być ich talizmanem – wcześniej w tych wyjątkowych trykotach wygrali bowiem wszystkie 4 mecze play-offs. Na ewentualne mistrzostwo, które zostanie zadedykowane właśnie Black Mambie, muszą poczekać co najmniej do najbliższego poniedziałku czasu polskiego.


https://www.facebook.com/nba/posts/10159123674398463

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*