Od początku drugiej połowy grali w przewadze, zdołali nawet wyjść na prowadzenie, a wracają do domu z pustymi rękami. Piłkarze Lecha Poznań przegrali ze Standardem Liège po golu straconym w doliczonym czasie gry, lecz trudno oprzeć się wrażeniu, że to gospodarze mieli lepszy pomysł na czwartkowe spotkanie i zasłużenie sięgnęli po komplet punktów. Marzenia o awansie polskiego klubu do fazy pucharowej tlą się już wątłym płomieniem.
„To będzie inny mecz niż w Poznaniu” – zapowiadał przed starciem w Liège trener Dariusz Żuraw, zwracając uwagę zwłaszcza na powrót do składu belgijskiego zespołu kilku ważnych zawodników. Przed trzema tygodniami ze względu na kontuzje i zakażenia koronawirusem Standard przyleciał bowiem do stolicy Wielkopolski mocno osłabiony, co wicemistrz Polski bezwzględnie wykorzystał. Entuzjazm po pierwszym triumfie w fazie grupowej LE nie przełożył się natomiast na poprawę wyników w Ekstraklasie, gdzie Kolejorz zdołał dopisać do swojego skromnego dorobku tylko jeden punkt za remis z Rakowem Częstochowa. O ile ofensywa Poznańskiej Lokomotywy wciąż funkcjonuje bez zarzutu (42 gole zdobyte w tym sezonie we wszystkich rozgrywkach), o tyle proste błędy popełnianie w defensywie, zwłaszcza w końcowych fazach spotkań, muszą niepokoić 48-letniego szkoleniowca.
„Może w Lidze Europy jest trochę większa chęć pokazania siebie? Tyle że przed meczami ligowymi w kraju naprawdę nie widzę braku koncentracji. Te bramki tracone w końcówkach, zresztą nie tylko one, są bardziej efektem indywidualnych błędów niż dobrej gry przeciwnika. To element, nad którym na pewno musimy się skupić” – mówił Żuraw na konferencji prasowej.
Przez cały poprzedni sezon ligowy Lech nie stracił gola w doliczonym czasie gry do drugiej połowy. W tym już dwukrotnie. #LPORCZ
— EkstraStats (@EkstraStats) November 22, 2020
Na Stade Maurice Dufrasne zobaczyliśmy więc nieco inną linię obrony z Crnomarkoviciem zamiast Šatki oraz Butką kosztem Czerwińskiego. Na lewej stronie pomocy kontuzjowanego Jakuba Kamińskiego zastąpił natomiast Jan Sýkora. Były gracz Slavii Praga nie mógł jednak rozwinąć skrzydeł w ofensywie, gdyż od pierwszych minut to gospodarze przejęli inicjatywę i skrupulatnie budowali swoje akcje w ataku pozycyjnym. To właśnie z sektora, za który odpowiadał Czech, padł pierwszy groźny strzał – Collins Fai znalazł się w dogodnej sytuacji, lecz uderzył w środek bramki. Lechici mieli tym razem ogromne problemy także z dokładnością podań i wyprowadzeniem futbolówki z własnej połowy. Podopieczni Philippe’a Montaniera stosowali bowiem agresywny pressing, a ich poczynaniami świetnie dyrygował na boisku Maxime Lestienne. Belgijski rozgrywający do spółki z lewym defensorem Nicolasem Gavory’m wykreowali przed przerwą sporo szans dla Obbiego Oularé, który zdecydowanie najczęściej nękał Filipa Bednarka. W ostatnich sekundach pierwszej połowy wyróżniający się napastnik Standardu znów znalazł się w centrum uwagi, choć tym razem z zupełnie innego powodu. Za nierozważny atak łokciem w pojedynku powietrznym otrzymał drugą żółtą kartkę i przedwcześnie zakończył występ, przywracając jednocześnie nadzieję na zmianę niekorzystnego dla Poznaniaków obrazu gry.
Rzecz jasna, pod warunkiem, że się obraz gry zmieni, bo na razie Bednarek najczęściej zatrudniany.
— Dominik Piechota (@dominikpiechota) November 26, 2020
Pierwsze minuty po zmianie stron przyniosły powiew optymizmu. Drużyna Żurawia zaczęła wreszcie konstruować składne, wielopodaniowe akcje i zepchnęła miejscowych w ich własne pole karne. Presja, jaką Tymoteusz Puchacz i Mikael Ishak wywarli w okolicach „szesnastki” na Boljeviciu poskutkowała trafieniem niezwykle skutecznego Szweda (13 bramek w trwającym sezonie – przyp. red.). Niestety, ponownie dały o sobie znać problemy z koncentracją w ekipie Kolejorza. Najpierw fatalną w skutkach stratę zaliczył Pedro Tiba (wyrównał Tapsoba), a chwilę później zespół osłabił Đorđe Crnomarković. Nawet przy grze 10 na 10 przedstawiciel Ekstraklasy miał jeszcze szansę przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę (pudło Czerwińskiego), tymczasem z Walonii wróci na tarczy. Feralna końcówka po raz kolejny pogrążyła Lecha – dośrodkowanie Jansa na bramkę zamienił Laifis. Marzenia o wiosennych występach polskiego klubu w Europie zostały w ten sposób rozwiane, tym niemniej poczucie niedosytu będzie długo towarzyszyć Moderowi i spółce. Świeżo upieczony kadrowicz Jerzego Brzęczka rozegrał akurat wyjątkowo słaby mecz i został zmieniony na niespełna kwadrans przed końcem, aczkolwiek żaden z piątki rezerwowych nie zrobił wiele więcej, by goście sięgnęli po pełną pulę.
Na własne życzenie. Gorzej przegrać się nie dało. #STALPO
— Andrzej Twarowski (@TwaroTwaro) November 26, 2020
Chroniczny problem z Ekstraklasy został więc przeniesiony na arenę międzynarodową. Trener Żuraw ma coraz twardszy orzech do zgryzienia, wszak w ostatnich dziesięciu potyczkach jego piłkarze dali sobie wbić aż 9 goli po upływie godziny rywalizacji. Z taką przypadłością nie sposób myśleć o korzystnym rezultacie za tydzień na Estádio da Luz czy w kończącym grupowe zmagania pojedynku z Rangers FC. Lider szkockiej Premiership nie przegrał już od 21 spotkań, a we czwartek zremisował na Ibrox z Benfiką, choć do 78. minuty prowadził 2:0.
Końcówkami Lecha powinien się ktoś zająć. Najlepiej sztab trenerski. #STLLCH
— Marcin Gazda (@marcin_gazda) November 26, 2020
Piłkarze Stevena Gerrarda nie wykorzystali zatem doskonałej szansy na zapewnienie sobie promocji do 1/16 finału LE, gdzie na pewno zobaczymy Arsenal, Leicester City, TSG 1899 Hoffenheim i Romę. Oprócz wspomnianego kwartetu coraz bliżej awansu są także Tottenham (4:0 z Łudogorcem, dublet Carlosa), Bayer Leverkusen (4:1 z Hapoelem Beer Szewa) i Slavia Praga (3:1 z Niceą), a także dwaj przedstawiciele LaLiga – Villarreal i Granada.