Osłabieni brakiem największej gwiazdy Milwaukee Bucks przegrali minionej nocy, już po raz czwarty w serii, z rewelacją tegorocznych rozgrywek Miami Heat 94:103 i tym samym pogrzebali swoje marzenia o końcowym triumfie. Przyszłość Giánnīsa Antetokoúnmpo w zespole Kozłów znów stanie się jednym z gorętszych tematów wokół najlepszej koszykarskiej ligi świata. W Konferencji Zachodniej natomiast coraz bliżej derbowych konfrontacji, których stawką będzie awans do wielkiego finału NBA.
Decyzja o niewystawieniu do gry we wtorkowym spotkaniu silnego skrzydłowego rodem z Aten zapadła wprawdzie na niespełna godzinę przed rozpoczęciem meczu, ale wydaje się, że sztab Bucks podjął ostatecznie właściwą decyzję. Sama obecność na parkiecie aktualnego MVP i Obrońcy Roku nie byłaby dla drużyny ze stanu Wisconsin gwarantem sukcesu, za to mogłaby zakończyć się pogłębieniem urazu kostki.
„Chciałem grać. Wszyscy o tym wiedzieli: Ty o tym wiedziałeś, ja o tym wiedziałem, mój trener o tym wiedział. Ostatecznie klub przedłożył jednak moje zdrowie ponad piąty mecz tej serii” – mówił mocno rozgoryczony Antetokoúnmpo w rozmowie z amerykańskimi dziennikarzami.
Pod nieobecność greckiego gwiazdora ciężar zdobywania punktów wziął na siebie Khris Middleton. W dwóch ostatnich konfrontacjach z Heat zdobył aż 59 punktów, ale minionej nocy górę ponownie wzięła zespołowość ekipy Erika Spoelstry. Po świetnym początku Kozłów (wygrana 29:18 w pierwszej odsłonie rywalizacji), trzy kolejne kwarty wygrała już piąta drużyna sezonu zasadniczego, notując po drodze efektowny serial punktowy 30:9. Jej lider Jimmy Butler (17 pkt, 10 zb.) był doskonale wspierany przez pozostałych graczy obwodowych – Gorana Dragicia (17 pkt, 7-15 z gry) oraz rezerwowych Jae Crowdera (16 pkt, 6 zb.) i Tylera Herro (14 pkt, 8 zb. 6 as.). Dwucyfrowe zdobycze zanotowali również Bam Adebayo (13 pkt) i Kelly Olynyk (12 pkt).
Awans Miami Heat do finału Konferencji Wschodniej stanowi oczywiście gigantyczną niespodziankę, wszak przed sezonem wielu ekspertów i obserwatorów widziało w decydującej rozgrywce właśnie podopiecznych Mike’a Budenholzera. Popularnym Żarom udało się natomiast nawiązać do chlubnej historii z lat 2011-2014, kiedy to gwiazdorski zespół z Chrisem Boshem, Dwyane’m Wade’m i LeBronem Jamesem regularnie meldował się w najlepszej czwórce NBA, a dwukrotnie zdobywał tytuł mistrzowski.
Teraz „King James” gra na chwałę Los Angeles Lakers, których także zamierza wprowadzić do finału NBA po dziesięcioletniej nieobecności. Kolejny krok w tym kierunku Jeziorowcy wykonali minionej nocy, wygrywając w trzecim starciu półfinałowym Konferencji Zachodniej z Houston Rockets 112:102. Aż do czwartej kwarty spotkanie było bardzo wyrównane, a znakomicie spisywały się zwłaszcza galowe duety obu ekip – James i Davis (łącznie 62 punkty) oraz Harden i Westbrook (63 pkt). W decydującej ćwiartce Lakers szybko uzyskali jednak dwucyfrowe prowadzenie, którego nie oddali już do końcowej syreny.
W drugiej parze również prowadzi ekipa z Miasta Aniołów, zatem istnieje duża szansa na wyczekiwaną przez wielu derbową konfrontację na Zachodzie, której zwycięzca zagra w finale NBA. Los Angeles Clippers pokonali w nocy z poniedziałku na wtorek czasu polskiego Denver Nuggets 113:107, a na parkiecie szalał Paul George – zdobywca 32 punktów przy ponad 66-procentowej skuteczności z gry.