Eliminacje Ligi Europy: Koniec pięknej przygody Piasta, Legia spełnia powinność

Potrzebujesz ok. 6 min. aby przeczytać ten wpis

Po spektakularnym zwycięstwie Lecha Poznań nad Apollonem, przyszedł czas na spotkania kolejnych reprezentantów naszego kraju w europejskich pucharach. Swoje mecze w 3. rundzie eliminacji UEFA Europa League rozegrały w czwartkowy wieczór Piast Gliwice oraz Legia Warszawa. Niespodzianek nie było – ci pierwsi polegli na trudnym terenie w Kopenhadze, zaś podopieczni Czesława Michniewicza rozprawili się przy Łazienkowskiej z ewidentnie słabszym rywalem z Kosowa.

Ekipa Piasta udała się tym razem do Danii, by zmierzyć się z naszpikowanym reprezentantami swoich krajów FC København. Faworyt mógł być zatem tylko jeden i większość ekspertów była zgodna, że polski zespół do awansu potrzebuje piłkarskiego cudu. Przedmeczowe przewidywania nie były bezpodstawne – podopieczni Fornalika zanotowali bardzo słaby start sezonu w PKO BP Ekstraklasie i obecnie są czerwoną latarnią ligi. Na arenie międzynarodowej pokazali zaś zupełnie inne oblicze, po raz pierwszy w historii klubu docierając do tego etapu eliminacji LE. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że Kopenhaga to rywal z zupełnie innej półki niż dotychczasowi przeciwnicy Gliwiczan. Duńczycy swego czasu byli etatowym uczestnikiem fazy grupowej Ligi Mistrzów, a jeszcze w poprzednim sezonie jak równy z równym walczyli z Manchesterem United w rozgrywkach Ligi Europy. Optymizmem nie napawał również bilans polskich drużyn przeciwko duńskim zespołom – ostatnie trzy takie potyczki kończyły się awansem klubów z Superligaen. Nie dziwi więc, że szkoleniowiec popularnych Piastunek przed konfrontacją ze znacznie wyżej notowanym oponentem wypowiadał się na jego temat z ogromną dozą szacunku.

Strzelanie na stadionie Parken rozpoczęło się szybko, a autorem pierwszego trafienia był doskonale znany kibicom Piasta Kamil Wilczek, który w 14. minucie wykończył podanie Pepa Biela z prawego skrzydła. Większość obserwatorów spodziewała się, że po zdobyciu bramki gospodarze jeszcze bardziej przycisną, tymczasem piłkarze prowadzeni przez nieobecnego na ławce rezerwowych Waldemara Fornalika mieli inne plany. Gliwiczanie ani myśleli odpuszczać i konsekwentnie grali swoje, co nieco zbiło z tropu Duńczyków, którzy momentami zaczynali się gubić. Odważna postawa przyjezdnych poskutkowała sytuacjami Piotra Parzyszka (nabity przez niefrasobliwie rozgrywającego piłkę Johana Johnssona) i Patryka Lipskiego – za każdym razem brakowało jednak przysłowiowej kropki nad „i”.

Powiedzenie, że zmarnowane okazje lubią się mścić niestety po raz kolejny okazało się aktualne. Po przerwie gracze Ståle Solbakkena nie pozostawili już rywalowi z Górnego Śląska choćby najmniejszych nadziei na odniesienie korzystnego rezultatu. Najpierw niespełna 15 minut po rozpoczęciu drugiej połowy prowadzenie miejscowych podwyższył Jonas Wind, choć przy tym trafieniu nie obyło się bez kontrowersji. Jak wykazały powtórki, bramka powinna zostać unieważniona, gdyż dogrywający 21-letniemu napastnikowi Kamil Wilczek zagarnął uprzednio piłkę ręką. Arbiter Roi Reinshreiber nie dopatrzył się jednak nieprawidłowości i Løverne prowadzili dwiema bramkami. Do końca spotkania ekipie Piasta udało się wprawdzie stworzyć kilka okazji bramkowych, ale ponownie to wicemistrzowie Danii byli bardziej skuteczni i w piątej minucie doliczonego czasu gry wynik ustalił Biel.

Pomimo porażki Piast może wracać do ojczyzny z podniesioną głową – momentami pod bramką Kopenhagi robiło się naprawdę gorąco i przy odrobinie szczęścia czwartkowy mecz mógł mieć dla aktualnie ostatniej drużyny Ekstraklasy dużo bardziej korzystny przebieg. To już jednak historia, podobnie jak do historii przejdzie historyczny wynik ponad stan w europejskich pucharach. Teraz, gdy Fornalik i jego ekipa nie muszą już oszczędzać sił na Ligę Europy, mogą spokojnie skupić się na krajowych rozgrywkach, gdzie wciąż czekają na premierowe trafienie w bieżącym sezonie.



Przed teoretycznie znacznie łatwiejszym zadaniem stanęła warszawska Legia, której przyszło mierzyć się z kosowską Dritą Gnjilane. Piłkarze Wojskowych nie przystępowali jednak do czwartkowego spotkania w najlepszych humorach. Ich start w ligowych rozgrywkach jest bowiem daleki od ideału – sześć punktów po czterech spotkaniach to wynik co najwyżej przeciętny. Udział w tej fazie eliminacji LE również ciężko uznać za sukces, gdyż mistrz Polski, podobnie jak rywal, zawdzięczał go uprzedniemu odpadnięciu z kwalifikacji do Ligi Mistrzów. Mimo wszystko awans w starciu z zespołem o wdzięcznym przydomku „Intelektualiści” rozpatrywano nad Wisłą w kategorii obowiązku. Wielu kibiców zastanawiało się na pewno, jak legioniści zaprezentują się pod wodzą nowego szkoleniowca Czesława Michniewicza.

Były selekcjoner reprezentacji Polski U21 zaskoczył jeszcze przed rozpoczęciem rywalizacji. Legia wyszła na mecz bardzo ofensywnie, a wielu sympatykom stołecznego klubu z pewnością przypadło do gustu ustawienie zespołu – Michał Karbownik zagrał na „ósemce”, a szansę debiutu od pierwszej minuty otrzymali Josip Juranović i Joel Valencia. Drita od samego początku nastawiona była przede wszystkim na uważną grę w obronie i wyprowadzanie kontrataków. Zmuszeni do ataku pozycyjnego gospodarze starali się atakować skrzydłami, co przyniosło efekt w 24. minucie pojedynku, kiedy to Paweł Wszołek popisał się kapitalnym uderzeniem głową po dośrodkowaniu Filipa Mladenovicia. Najpiękniejszym elementem akcji bramkowej było jednak fenomenalne podanie Bartosza Slisza, którym znalazł serbskiego defensora. Tuż przed przerwą podopieczni Michniewicza podwyższyli prowadzenie. Po rzucie rożnym do siatki trafił Tomáš Pekhart, a drugą asystę w tym spotkaniu zanotował Mladenović.

Drugie 45 minut odbyło się na podobnych warunkach – Legia rozgrywała piłkę i kreowała sobie sytuacje, a rywale sporadycznie opuszczali własną połowę. Wynik nie uległ już zmianie i w ten sposób w ostatniej fazie eliminacji zameldował się drugi rodzimy klub. Trudno natomiast wyciągnąć jakiekolwiek głębsze wnioski po czwartkowym spotkaniu. Legioniści z jednej strony zagrali bez fajerwerków, do czego zdążyli już w obecnych rozgrywkach przyzwyczaić, z drugiej zaś – z wyrachowaniem wykonali powierzone zadanie i odprawili Dritę z kwitkiem. Warto wspomnieć na pewno o odważnych decyzjach personalnych „Polskiego Mourinho”, który wraz z upływem czasu będzie starał się odcisnąć coraz większe piętno na drużynie mistrza Polski. Jednak prawdziwe testy dla 50-letniego szkoleniowca i jego zawodników dopiero nadejdą. W następnym etapie eliminacji czeka na nich znacznie bardziej wymagający rywal – Qarabağ FK. Piłkarze z Azerbejdżanu nie czują się gorsi od Legii i nawet najmniejszy błąd może zakończyć się dla naszego eksportowego zespołu zakończeniem udziału w Lidze Europy.


Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*