Czy organizacje freak fight to sport, czy bardziej widowisko? Oceniamy!

Potrzebujesz ok. 3 min. aby przeczytać ten wpis

Zyskują w Polsce popularność gale freak fightowe. Każdego roku jest właściwie ogłoszona nowa gala. Ich twarzami są internetowi celebryci. Pojawia się jednak pytanie – ile te gale mają wspólnego ze sportem?

Pierwszą galą freak fight w Polsce było Fame MMA. Zebrano na niej kłócących się internetowych fame’ów, aby zmierzyli się na arenie ku uciesze widzów. Dyscypliną miało być MMA, ponieważ zezwala na największą ilość wykorzystywanych technik. A przy okazji jest dość widowiskowe. Stąd nazwa – Fame MMA. Z czasem pomysł podłapali inni i tak powstało: Hype MMA, MMA VIP, High League, Prime MMA itd. aż do Alkomaster.

Freak Fighterzy bronią swoich gal 

Przeszukałem internet, żeby znaleźć choć jedną krytyczną uwagę organizatorów tych gal na temat freak fightowych pojedynków. Najdalej posunął się Wojtek Gola, który powiedział: „Najman poszedł za daleko”. 

Sam były uczestnik programu Warsaw Shore zwracał natomiast uwagę, że jego gala powstawała z pasji do sportu. Chciał stworzyć przestrzeń sportowo-rozrywkową, z której dopiero później przyszły pieniądze. Kolejne federacje zaczęły zaś powstawać, gdy zobaczyły, jaki sukces finansowy odniosło Fame MMA.

Przypomnijmy jednak, że podobnie mówił o swojej gali MMA VIP Marcin Najman. El Testosteron powoływał się na miłość do sportu, znajomość tematu (przez wiele lat sam był zawodowym bokserem) i chęć wzniesienia gal freak fightowych na wyższy poziom. Jak to się skończyło, wszyscy wiemy. 

Współcześni gladiatorzy 

Czasami nazywa się np. pięściarzy współczesnymi gladiatorami. Porównanie jest trafne o tyle, że w obu przypadkach widownia obserwuje walczące osoby. Współczesność nadała jednak tym walkom bardziej wyrafinowany ton: istnieją określone zasady, występuje podział ze względu na wagę czy płeć, typ sztuk walki (boks, MMA, kick-boxing, muay thai itp.).

Najwięksi mistrzowie cieszą się szacunkiem nawet po śmierci. Wspomnijmy choćby Muhammada Ali – absolutnego mistrza: jednym ciosem znokautował niejednego przeciwnika wagi ciężkiej, a szybkością i zwinnością dorównywał wadze lekkiej (według niektórych nawet koguciej). Mike Tyson był prawdziwą bestią. Jak sam Ali zauważył – on był szybki, ale Tyson silniejszy.

Niczego podobnego nie można powiedzieć o freak fighterach. Nie ma tam żadnych zasad ani granic. Po internecie krążą nagrania zatytułowane „walka karłów”. Stifler mierzył się z zawodowym fighterem dwukrotnie od siebie większym. Najman pozwolił, żeby na jego gali mężczyzna bił się z kobietą. A to, co dzieje się w trakcie konferencji, jest poniżej krytyki.

Wszystko przypomina tam stereotypowy polski kabaret. Sztucznie nakręcane pojedynki, aby zwabić publiczność. Osoby są wybierane według klucza kontrowersyjności, a nie nawet zapowiadanej popularności. Walką wieczoru okazuje się pojedynek Mini Majka z Big Jackiem lub Linkimaster z Seksmasterką. 

Dla porównania przypomnijmy wspaniałą trylogię Muhammada Ali z Joe Frazierem. Walkę tę obejrzało ponoć miliard osób. Było to jedno z najważniejszych starć w historii boksu – pokaz nieprawdopodobnych umiejętności, nadludzkiej siły, sprawności, ale i serca do walki. Bój toczył się o najwyższy tytuł. Czysty, ale brutalny sport. 

Freak fight to zwykły biznes

Musimy wobec powyższego sobie jasno powiedzieć: walki freak fightowe to biznes. Pojedynki są w gruncie rzeczy nudne. Pozbawione jakiejkolwiek gracji. Sztucznie nadmuchiwane przez marketingowców. Prawdziwe walki amatorów są dużo ciekawsze. Podsumowaniem niech więc będzie poniższe porównanie.

Walka amatorów:

Walka freak fighterów:

zdj. główne: Timothy Eberly/unsplash.com

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*