Liga Mistrzów: Festiwal nieskuteczności na Anfield. Real Madryt zagra z Chelsea w półfinale

Potrzebujesz ok. 4 min. aby przeczytać ten wpis

Real Madryt po prestiżowym triumfie w sobotnim El Clasico przypieczętował kolejny w ostatnich dniach sukces – awans do półfinału UEFA Champions League. Los Blancos utrzymali imponującą dyscyplinę taktyczną, choć trzeba przyznać, że gdyby Liverpool wykorzystał swoje liczne okazje, mecz mógłby mieć zupełnie inny wydźwięk. Na przeszkodzie podopiecznym Jürgena Kloppa stanął jednak kapitalnie dysponowany Thibaut Courtois, a także indolencja strzelecka ofensywnych piłkarzy The Reds. Plan na środowy wieczór wykonał również Manchester City, który pomimo szybkiej utraty bramki był w stanie odwrócić losy rewanżowego pojedynku z Borussią Dortmund i wciąż pozostaje w walce o upragniony finał w Stambule.

Biorąc pod uwagę solidną zaliczkę Realu Madryt z pierwszego starcia na Estadio Alfredo Di Stéfano, a także nie najlepszą postawę Liverpoolu na Anfield w bieżących rozgrywkach, mogło się wydawać, że awans do półfinału podopieczni Zinédine’a Zidane’a mają już niemal w kieszeni. Boiskowe wydarzenia niejednokrotnie weryfikowały jednak przedmeczowe założenia ekspertów, a The Reds nie zamierzali ułatwiać rywalowi drogi do kolejnej fazy najbardziej prestiżowych europejskich rozgrywek. Atmosferę wokół meczu podsyciło jeszcze karygodne zachowanie sympatyków angielskiego zespołu, którzy postanowili zgotować piłkarzom Królewskich „powitanie”, obrzucając ich autokar kamieniami.


Liverpool od pierwszej minuty rzucił się do odrabiania strat, co poskutkowało fantastyczną sytuacją, przed jaką stanął Mohamed Salah. Piłkę jak na tacy wyłożył mu Sadio Mane, lecz Egipcjanin uderzył prosto w Thibauta Courtoisa i piłkarze prowadzeni przez Jürgena Kloppa musieli przystąpić do konstruowania kolejnych ataków. Z biegiem czasu do głosu coraz częściej zaczęli dochodzić Los Merengues, a po jednej z akcji Karima Benzemy graczy The Reds od tragedii w postaci utraty bramki uratował słupek. Pozostała część pierwszej odsłony środowego pojedynku przebiegała na niezłej intensywności, ale zarówno z jednej, jak i drugiej strony brakowało konkretów. W okazjach bramkowych przodowali gospodarze, a najlepszą zmarnował na kilka minut przed przerwą Georginio Wijnaldum.

Po przerwie mieliśmy do czynienia niemal z lustrzanym odbiciem tego, co działo się na samym początku spotkania – podopieczni Kloppa mocno weszli w drugie 45 minut, ale ponownie nie potrafili skutecznie wykończyć żadnego ze swoich ataków. Czas uciekał, a Liverpool w dalszym ciągu potrzebował przynajmniej dwóch bramek, w związku z czym na murawie zameldowali się Thiago Alcântara oraz Diogo Jota. Nie wnieśli jednak do gry mistrza Anglii polotu niezbędnego do pokonania tak doświadczonego przeciwnika, jak ekipa Zidane’a. Real zaprezentował, jak wygrywa się ważne mecze i do samego końca ani razu nie dał się zaskoczyć ofensywnym wypadom oponentów. W grze liverpoolczyków, poza skutecznością, nie było również pierwiastka nieprzewidywalności, który obecnie pojawia się na Anfield jedynie sporadycznie.

Wyrachowanie połączone ze świetną postawą defensywy, mającej za plecami ostoję w osobie Courtoisa, zadecydowały o tym, że Królewscy spokojnie awansowali do półfinału Ligi Mistrzów, gdzie czeka już na nich londyńska Chelsea. Słowa uznania należą się „Zizou”, który pomimo trudnego początku sezonu był w stanie poukładać przez wielu spisywany na straty zespół na tyle umiejętnie, że aktualnie Los Blancos wciąż walczą o triumf zarówno w LaLiga, jak i Champions League. Z kolei Kloppowi na następne europejskie podboje przyjdzie poczekać – być może nawet dłużej niż do kolejnej kampanii.

W równolegle rozgrywanym spotkaniu Manchester City (choć nie bez problemów) pokonał na wyjeździe Borussię Dortmund 2:1 i zameldował się w najlepszej czwórce UCL. Odrabiając w świetnym stylu straty z początku spotkania podopieczni Pepa Guardioli udowodnili, że będą jednym z głównych kandydatów do końcowego triumfu. Bramki dla aktualnego lidera Premier League zdobywali Riyad Mahrez i Phil Foden, zaś dla BVB trafił młodziutki Jude Bellingham, dla którego był to premierowy gol w Lidze Mistrzów. Biorąc pod uwagę okoliczności, będzie miał on jednak słodko-gorzki smak.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*